Witam ponownie. Tym razem nieco wcześniej niż ostatnio przybywam z kolejną notką, która dedykowana jest dla Ewy(to za te herbatki i rozmowy) i Keiry. Dziękuję również za miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem i zapraszam do czytania.
~*~
- Nie zamierzasz dotrzymać danej obietnicy?
- Yoruichi - san dobrze wiesz, że gdyby okoliczności były inne dotrzymał bym słowa, lecz w obecnej sytuacji to niemożliwe. – Kisuke naciągnął kapelusz mocniej na oczy – Nie poświęcę setek istnień ludzkich dla tego jednego przyrzeczenia.
~*~
Niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami. Zimne, grube krople deszczu spadały na ziemię. Ludzie wracający z przedsiębiorstw wyjmowali kolorowe parasole. Ona nie miała nic. W zamyśleniu przemierzała uliczki Karakury zupełnie nie przejmując się deszczem. Sweterek przykleił jej się do ciała, cały przemoczony, podobnie jak spódniczka i zwykłe trampki. Skręciła w stronę parku i przyspieszyła kroku. Już prawie była u celu.
Odruchowo sięgnęła do kieszeni słysząc dźwięk dzwoniącego telefonu. Zerknęła na wyświetlacz. Krople nieco go rozmazały, ale wciąż dobrze widziała numer dzwoniącego. Właśnie miała odebrać połączenie, kiedy potknęła się o rozwiązane sznurówki, co spowodowało utratę równowagi i bolesny upadek. Teraz żałowała, że nigdy nie słuchała matki, gdy ta prosiła, by wiązała buty. Powoli podniosła się na klęczki. Dopiero w tej chwili ujrzała małe rozcięcie na kolanie, z którego wypływała wąska strużka jasnoczerwonej krwi.
- Cholera… - zaklęła pod nosem. - Jeszcze tego mi brakowało.
Niespodziewanie światło padającej na nią ulicznej latarni zostało przez kogoś przesłonięte. Yukiko uniosła głowę w górę, by zaraz ujrzeć postać wysokiego, młodego mężczyzny o czerwonych włosach związanych w kucyk trzymającego w dłoni parasol. Miał na sobie czerwoną bluzę z kapturem i czarne spodnie – zwyczajny ludzki strój przywdziewany w szczególnych sytuacjach. Sytuacjach takich jak ta, gdy zmuszony był do ukrycia swej duszy w sztucznym ciele.
- Jeśli będziesz dłużej tak tu siedzieć to się przeziębisz. Jesteś cała przemoczona. – pochylił się nad nią i pomógł wstać.
- Abarai – san? – spytała zdziwiona widokiem vice-kapitana szóstej dywizji – Co ty tutaj robisz? Myślałam, że zostajesz u tego starego sklepikarza.
- Tak się składa, że mam coś twojego. - rzucił jej klucze, które ta zręcznie złapała. – Urhahra – san je znalazł i prosił, aby ci oddać.
- Dziękuję. - skłoniła się lekko, co miała w zwyczaju, gdyż matka od dziecka wpajała jej zasady dobrego wychowania. – Musiały mi wypaść, gdy wychodziłam.
~*~
- Myślę, że to nie jest dobry pomysł Rukia. – Zatroskane spojrzenie zwykle radosnych, brązowych tęczówek mówiło samo za siebie – martwił się o przyjaciółkę. Martwił się, że coś pójdzie nie tak i w ostatecznym rozrachunku będą zmuszeni ją zabić, czego w zupełności nie chciał. – Lepiej, ażeby została Bogiem Śmierci w inny sposób. Moglibyśmy na przykład oddać jej część moich mocy albo wysłać ją do akademii już jako duszę.
- Ichigo, kretynie powinieneś pamiętać ile kłopotów wynikło z przekazywania duchowych mocy. – prychnęła poirytowana. - Poza tym nie wolno nam oddzielać duszy żyjącego człowieka od ciała.
- W takim razie ty musisz pamiętać, że ja przez Taki trening dostałem hollow’a w prezencie, a jutro ona będzie musiała przechodzić przez to samo. – Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Kuchiki ma rację. Tylko dlaczego mimo wszystko w głębi duszy wciąż odczuwał niepokój? Czy na pewno tylko to?
~*~
Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do środka. Niespodziewanie powitała ją wszechobecna pustka. Najwyraźniej pani porucznik udała się w plener topienia smutków i goryczy dnia codziennego. Jakże, by inaczej.
- No nic, przynajmniej wreszcie będę miała odrobinę spokoju. – uśmiechnęła się usatysfakcjonowana wchodząc do średniej wielkości salonu. Na wzorzystym dywanie stał niski, szklany stolik. Wokół niego prostopadle do siebie ustawione zostały dwie, rozłożyste kanapy w jasnych kolorach. Na wprost drzwi znajdowały się okna, a obok nich swoje miejsce miały półki na książki. Półki, na których stały oprawione w ramki fotografie. Z prawej strony wejścia z kolei znajdowała się dość spora szafa z szufladami. Na niej również były różne zdjęcia rodzinne.
Podeszła do jednej z półek, aby wziąć do ręki najmniejszą z wszystkich fotografii i zatonąć w fali wspomnień. Fotografii przedstawiającej dwie osoby - malutką Yukiko, sprawiającą wrażenie nad wyraz grzecznej dziewczynki oraz białowłosą kobietę trzymającą na rękach swą kilkuletnią córeczką. Ostatnie wspólnie zrobionej. Tamtego dnia wydawały się być szczęśliwe. Nie mogły wiedzieć, że lada moment rozdzieli je czająca się tuż za rogiem pani śmierci.
"Jak każdego popołudnia dziesięcioletnia wówczas Yuki wracała ze szkoły. Otworzyła ciężkie podwoje i z uśmiechem na twarzy przekroczyła próg domostwa mówiąc:
- Wróciłam!
Jednakże zamiast radosnego głosu mamy odpowiedziała jej cisza. Cisza nie wróżąca niczego dobrego. Gdzie mogła podziać się mama? Przecież zawsze czekała na nią z tym swoim ciepłym uśmiechem. W głębi serca czuła, iż stało się coś złego. Nie wiele myśląc rzuciła szkolną torbę na czarny fotel i pobiegła do kuchni. Niestety tam również, nie zastała nikogo, podobnie było w łazience. Jedynym miejscem, którego dotąd nie sprawdziła była sypialnia rodzica. Powolnym i niepewnym krokiem ruszyła krętymi schodami na górę. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej odczuwała narastający strach. W końcu stanęła przed drzwiami pokoju. Z duszą na ramieniu nacisnęła klamkę. Po wejściu jej oczom ukazał się iście przerażający widok. Poranione ciało rodzicielki leżące w kałuży szkarłatnej krwi i znikająca za oknem śmierć w długim, czarnym płaszczu.
Podbiegła przerażona ku matce i padła na kolana. Usiłowała zrozumieć obraz, którego właśnie stała się świadkiem. Obraz, który dla małego dziecka był zbyt abstrakcyjnym, by stać się prawdziwym.
- Mamusiu! – krzyknęła. Łzy same spływały jej po policzkach. Wciąż jeszcze nie była świadoma, że to ich ostatnie wspólnie spędzone minuty – pożegnanie. – Powiedz coś! Onegai! - wzięła w swe maleńkie dłonie rąbek maminej sukienki i cicho szlochając ukryła twarz w jedwabiu.
- Proszę, nie smuć się córciu... – poprosiła z trudem, dławiąc się krwią, a mała spojrzała na nią zapłakana. Nie chciała odchodzić. Nie teraz. Jednak pani ostatnich chwil nie pytała o zdanie. Przyszła nie zapowiedzianie. Okazując łaskę, pozwoliła jej pożegnać się z ukochaną
córeczką. – Obiecaj uczyć się pilnie i pamiętaj kim jesteś. Miej marzenia. Nie przestawaj próbować, zanim nie osiągniesz sukcesu. Je… st jeszcze tak wiele rzeczy, o których chcę ci powiedzieć, nauczyć cię. Chcia… łabym zostać z to… bą trochę dłu… żej. Ko… cham cię. - wyszeptała biorąc ostatni oddech. Sekundę potem serce przestało bić, łaskawie kładąc kres ogromnemu cierpieniu.
- Obiecuje. – odpowiedziała, obejmując zakrwawione zwłoki matki. "
- Jak to możliwe, że spotkało mnie coś takiego? – pytała samą siebie. Kilka chwil później odłożyła pamiątkę na miejsce i udała się na górę.
Wyjęła z szafy pierwsze lepsze ubranie i skierowała się w stronę łazienki, aby wziąć gorącą kąpiel. Teraz pragnęła tylko ciepłego prysznica, który pozwoliłby się jej nieco zrelaksować. Piętnaście minut później opuściła łazienkę przyodziana w suche, czarne rurki oraz białą koszulkę z napisem. Nie mając ciekawszego zajęcia sięgnęła po jedną z swoich ulubionych książek i ułożyła się wygodnie na kanapie. Chciała choć na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości i zatonąć w świecie fantazji, gdzie znane nam prawa fizyki nie do końca muszą być respektowane. Do miejsca, w którym najwyższą potęgą są życzenia, słowa, drzemiące w ludzkiej duszy. Niestety nie było jej to dane, gdyż rozległo się pukanie do frontowych drzwi. - Już idę! - Niechętnie poczłapała się, żeby otworzyć. Zdziwiona zobaczyła stojącą w progu Tatsuki. – Hey Tatsuki – chan. Stało się coś, że odwiedzasz mnie o tej porze?
- Nie, nic. – uśmiechnęła się. – Mama przygotowała za dużo takikomi-gohan, więc pomyślałam, że zaniosę je tobie.
- W takim razie wejdź i się rozgość. Zaraz zrobię herbatę- odpowiedziała licealistka i zapraszającym gestem wskazała koleżance kanapę, po czym wyszła do kuchni. Nie minęło pięć minut, a przyszła Strażniczka Śmierci nerwowo zabrała do pokoju gościnnego dwie lekko brzoskwiniowe miseczki do ryżu oraz także filiżanki z napojem. Nieraz zdarzało jej się potknąć o coś, o co normalnie nikt, by się nie potknął. Po prostu, była trochę niezdarna dlatego też zawsze denerwowała się, kiedy trzymała cokolwiek kruchego. - Przepraszam, że musiałaś czekać. – Postawiła naczynia na stolik - Arisawa –san, co myślisz o Ichigo?
- Hmm… - zamyśliła się na moment. - Jest nieczuły, jego włosy mają dziwny kolor i jest strasznie niecierpliwy. Co tak nagle pytasz? Nie mów, że się w nim zakochałaś. - spojrzała na nią, jakby chcąc powiedzieć: „ach, o to chodzi”.
- Wcale się w nim nie zakochałam! – wrzasnęła i zrobiła naburmuszoną minę. - Zresztą odmówiłam nawet jak chciał mnie odprowadzić do domu.
- Zgłupiałaś?! Zmarnować taką szansę. - Nakatomi uniosła pytająco brwi, jak gdyby próbując spytać: „w takim razie, cóż miałam zrobić?” - Jeśli on pyta „Czy chcesz bym odprowadził cię do domu?” Ty mówisz „Pewnie”. Używasz bólu w nodze i opierasz się na nim. Wtedy idziecie do miejsca, w którym nie ma wkoło nikogo, wciągasz go w ciemny zaułek i przewracasz. Chociaż nie wiem czy Ichigo był by do tego odpowiedni – powiedziała upijając łyk jaśminowej herbatki.
- Jesteś nienormalna, wiesz.
- Przesadzasz, mówię tylko co ja bym zrobiła na twoim miejscu. – Na moment w pomieszczeniu zapanowała cisza, którą jednak postanowiła przerwać Arisawa bowiem przyszedł jej do głowy pewien plan. - Wiem! Pomogę ci go zdobyć dlatego powiem mu o twoich uczuciach. – powiedziała dziewczyna szatańsko się uśmiechając.
- Ani mi się waż! – wykrzyknęła. – Jeżeli będę chciała to sama mu powiem, a ty z łaski swojej się do tego nie mieszaj.
Dziewczyny jeszcze długo rozmawiały, nawet nie zauważyły jak szybko zleciał im czas i chcąc nie chcąc trzeba było się rozstać. Tatsuki wróciła do siebie, natomiast przyjaciółka Kurosaki'ego wzięła się za odrabianie nieszczęsnej matmy, tym razem trzeba było stoczyć walkę z równaniami kwadratowymi.
~*~
Późny czwartkowy wieczór. Zastępczyni Tōshirō siedziała przy barze w Smoczej Jamie beztrosko popijając kolejną porcyjkę alkoholu. Niespodziewanie nachylił się nad nią Hitsugaya w swojej duchowej postaci i krzyknął wprost do ucha:
- Matsumoto! – vice-kapitan słysząc swoje nazwisko, aż podskoczyła wypluwając przy okazji, to co miała w ustach. - Cóż to ma znaczyć?!
- Ka… Kapitan? – Zdumiona spojrzała w stronę swego dowódcy.
- A niby kto miał, by być?!
- Nie krzycz na mnie Kapitanie. – powiedziała z wyrzutem. – Przecież każdy ma prawo czasem poprawić sobie humor. Szczególnie ja.
- Czasem?! Chyba masz na myśli codziennie alkoholiczko! - rzucił ostro nie kryjąc niezadowolenia. – Od dzisiaj masz szlaban na sake, a teraz idziemy, wstawaj. – rozkazał nieznoszącym sprzeciwu tonem. Rangiku zerknęła niepocieszona na swego przełożonego i nie mając większego wyboru posłusznie wykonała polecenie. „Lekko” się chwiejąc wstała i marudząc pod nosem wraz z Hitsugay’ą ruszyła ku wyjściu. Ci wciąż jeszcze przytomni klienci odwracali głowy, widząc jak kompletnie pijana kobieta rozmawia z kimś niewidzialnym. Na jej szczęście uznali, że po prostu przegięła z alkoholem i ma teraz zwidy.
~*~
Takikomi-gohan
- danie z ryżu, gdzie kilka składników, czy to warzywa, mięsa, lub cokolwiek
innego są gotowane razem
Hya! Pierwsza!
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetny rozdział, muszę Ci powiedzieć. Wyszedł po prostu genialnie, a Twój styl pisania jest coraz lepszy. Oby tak dalej!
Cieszę się, że na ten rozdział nie musiałam czekać bardzo długo i czekam na kolejny - który jak mam nadzieję także pojawi się wkrótce.
Pozdrawiam!